Ciekawostki

Z Głogowa do Świeradowa

Podróż „do wód” z Głogowa do Świeradowa

 Sprzed prawie 200 laty[1]

Niepozorna, mocno podniszczona, ręcznie pisana książeczka pod tytułem „Krótki opis podróży do Świeradowa z dn. 2 sierpnia 1827 roku”, przez uprzejmy przypadek dotarła do moich rąk. Rzuca nam to zawsze pewnego uroku, w czasach, gdy komunikacja lotnicza daje nam wszelakie perspektywy, pozostawić w cieniu nowożytne środki komunikacji, gdy żadna podróż nie przebiega wystarczająco szybciej, wybrać na momencik sposób, w jaki podróżowali nasi poprzednicy.

AK-Grimselpasshoehe-Postkutsche-am-Totensee kopia
Dyliżans
dyliżans - zmniejszony
Wrocław – Muzeum Poczty i Telekomunikacji, Dyliżans pocztowy sześciokonny

Punktem rozpoczęcia podróży jest Głogów; jako podróżujące przedstawię tu żonę burmistrza i starszego cechu piekarzy, panią R. oraz jej siostrę panią M. z córką. Autorka naszego opracowania będzie pierwszą; wszystkie przeżycia oddane zostaną w formie całkowicie nieubarwionej, a dziennik zyska tu znacznie na wartości od strony kulturowej i historii miejscowej.

Wcześnie około 5 tej rano wszyscy załadowali się do landary, piaszczystymi i kamiennymi drogami dotarli na pierwszy nocleg do Tomaszowa[2].

1 kopia
Gospoda „Pod 3 Lipami”
3 kopia
Wnętrze Gospody „Pod 3 Lipami”

Drugi dzień podróży skończył się we Lwówku, a tam rozmowna gospodyni w „3 wzgórzach”⁷ nastroiła odwagą utrudzonego wielce podróżnego obiecując, że Świeradów to takie „ustronne miejsce, gdzie bez pieniędzy nie dostaniesz niczego”. Ponadto wypada wspomnieć tu o festynie strzeleckim zorganizowanym tam dla uroczystości urodzin króla, ogólnie miasto nie wyglądało korzystnie, „jest w nim tak wiele zaułków, gdzie bardzo śmierdzi”. Także i Gryfów nie znalazł tu wiele łaski; nie można było brać współtowarzyszom podróży za złe przez śmierdzące pieczenie cielęce, które to przezornie zapakowali sobie na kolację, i nie mogło tego nawet zniwelować niezdatne do spożycia piwo.

piwo zmniejszone kopia
.
promenada zmniejszona - Kopia
Trakt konny przy promenadzie, Lwówek Śląski

Mirsk pozostawili bez zatrzymania się w nim, przejechali go na wskroś i w Świeradowie nasze podróżne otrzymały chwilową rezydencję w karczmie przy kościele, na tyle wcześnie, aby znaleźć ochronę przed potężną burzą, która w górach całkiem inaczej wygląda, niż gdzie indziej, a przetaczające się grzmoty i potężna ulewa zawsze wzbudza w ludziach lęki i obawy. Poszukiwanie mieszkania przy ulewnej pogodzie nie było także wówczas żadną przyjemnością, jednak towarzystwo znajduje wreszcie nocleg w Domu Zdrojowym za 2 ½ talara[3] na tydzień. Teraz zechce autorka przedstawić prawdziwe swe poglądy na życie kuracyjne. Ale jak wkrótce pojawili się Musici i uraczyli przybyszów serenadą, bolesne to zjawisko ugaszono za pomocą ½ talara.

Dręcząca tęsknota za domem nie daje autorce spokoju, a niewielkie zdumienie ogarnęło ją, gdy o godzinie 5 tej rano na Promenadzie Zdrojowej rozległa się muzyka, co u niektórych gości kuracyjnych wzbudziło obawy o serce. Mało budującym było to, że gospodyni do śniadania serwowała jedynie kawę; środki spożywcze oraz naczynia goście musieli sobie sami zapewnić, a konkretnie na dole, we wsi. Pomyśleć, że piekarz Schubert na dole w teraźniejszym „Wiedeńskim ogrodzie” zachowuje tradycje swej ojczyzny, to jest w tym chyba pewna słuszność. W tej miejscowości nie ma stałego lekarza; dr Jung przybywa tu z Mirska, na koniu, wierzchem, trzy razy w tygodniu i bada poszczególnych gości; godziny przyjęć nie były zwyczajowo ustalone. Listonosz pojawiał się tu tylko, co drugi dzień z Gryfowa, za każdym razem bywał oblegany i ze smutkiem powracali ci, którzy niczego nie otrzymali. Wielką rolę odgrywała tu pogoda; nie zawsze panują tu słoneczne promienie, takiego zdania byli kuracjusze, którzy do dziś posiadali jeszcze abonament.

714_001 kopia
Duża Gospoda. Świeradów, 1889 rok.

Kiedy jednak czasami także padało, urządzane bywały wycieczki; najczęściej panuje tu trzeźwa obserwacja, często są to także sentymentalne rozważania. Tak, więc wałęsa się ona na zewnątrz przy wodospadzie, z boskiej wszechmocy powstałym, gdzie płynąca w strumieniu woda spada ze skał. W Mirsku nasze panie dokonały chwalebnego, dobrego i taniego zakupu płótna lnianego. Ładnie wypadła Pobiedna: w tym miasteczku podoba nam się bardziej, niż w ukochanym Świeradowie, ponieważ było tu wszystko; widać tu wszystkie wyroby rzemiosła, jest nawet apteka, jednym słowem było to piękne miasteczko. Ale najbardziej podobał się nam oświetlony ogród dworski[4] w Unięcicach z jego „kwiatami wszystkich gatunków, cytrynami, drzewami laurowymi i figami”. Najładniejszą częścią opisu są odwiedziny u Zielonego Pastucha[5]. Duży sad interesował niezmiernie dzieci swoją rozmaitością drzew. Stwierdzały one z ubolewaniem, że gruszki, jabłka, morele i inne owoce są jeszcze niedojrzałe. Kawa i ciasto smakuje bardzo, ale do kolacji podają tu i pstrągi, które łowią na dole, w Kwisie; z nabożeństwem przysłuchiwano się opisom wiosennego spławiania rzeką w dół sporej ilości bali drzewnych. Kulminacyjnym punktem przytulności były odwiedziny u Zielonego Pastucha. Goście zasiedli z nim za stołem, żona jego, z akompaniamentem jakiegoś człowieka grającego na cytrze, zaśpiewała pieśń, którą na chwałę tej miejscowości ułożył pan Albinus. Było to tak urzekające, że autorka dziennika zapisała to i załączyła do opisu.

Kuracja kąpielowa zbliżała się powoli ku końcowi. Kąpiele wówczas zdawały się być zajęciem nieco ubocznym, bowiem główne dzieło położone zostało teraz na picie wód. O tym podano, że dziennie wypijano około 10 – 12 szklanek wody, o kąpielach nasza pisarka donosi już tylko mimochodem. Nie mogło być tu pięknie i z tego powodu, że Świeradów posiadał wówczas tylko jeden mały Dom Kąpielowy z 12 wannami, które spełniały wszelkie możliwe do wymyślenia niedogodności. Wyraźnie dało się rozpoznać radość, gdy zbliżał się termin powrotu do domu. Prezenty z kąpieliska zostały już zakupione: flakoniki z wonnościami dla przyjaciółek, kufle do piwa dla małżonków i innych męskich członków rodziny, wszystkie z wyrżniętymi dedykacjami, a także baryłka wyłożona pstrągami.

Nie bez znaczenia, od strony gospodarczej, byłoby tu podać ceny wszelakich życiowych potrzeb. Nasi dzisiejsi goście z zazdrością dowiedzą się, że np. za jednego srebrnego grosza można było podówczas dostać 5 jajek; 1 funt masła kosztował 2 sr. gr. 6 fenigów do 3 sr. gr. 9 fen. (2 – 3 „dobre” gr.). Cała rodzina do popołudniowej kawy za 1 sr. gr. mogła się ciasta najeść do syta.

silber grosz
1 srebrny grosz, 1/30-ta część Talara
images
Wielkość rzeczywista 1 srebrnego grosza

Na temat dziś tak nieodzownej bitej śmietanki nie ma tu żadnej wiadomości. Cała podróż, trwająca 32 dni, kosztowała matkę z córką 40 talarów 16 sr. gr. 6 fen.; Dla wartości tamtego pieniądza była to jednak znaczna suma. Pewien świeradowski oryginał mawiał o tym:, „jeżeli smakuje, to musi kosztować”; i podróż musi też dobrze smakować. W drodze powrotnej wypadł naszym podróżnym nocleg w Złotoryi na słomianej podściółce, a na zakończenie zapisków autorka notuje: „W Polkowicach w Niebieskim Jeleniu spożyłyśmy nasz ostatni obiad i dziękowałyśmy Bogu, że tu przybyłyśmy; pojechałyśmy dalej, do nas, aby o wpół do 3 godziny przybyć do naszego ukochanego Hermsdorf (pod Głogowem!)(6), aby spotkać naszych ukochanych; wypiłyśmy tu kawę i pojechałyśmy do domu”.

Oprac. Eugeniusz Braniewski

[1]  Tytuł oryginalny:  Eine Badereise von Glogau nach Flinsberg vor 100 Jahren, Dr. Siebelt z Löwenberger Heimatkalender 1928
[2]  Bolesławieckiego
[3] Ówczesny 1 talar równy był 30 sr. gr. po 12 fen. (zwanych także denarami)
[4] Właścicielem tych dóbr od r. 1823 był landgraf Victor Amadeus zu Hessen-Rothenburg ks. Rheinsfeld und Ratibor
[5]  Grünen Hirten
[6]  Jerzmanowice
[7] Być może chodzi tu o Gospodę „Pod 3 Lipami”, brak dokładnej wzmianki.

Ilustracje i zdjęcia: Robert Zawadzki